Masz pytania? Skontaktuj się z nami!

+48 692 698 386

pawel.eurosportfitness@gmail.com

To był mocny sezon, ale wrócę jeszcze lepszy

Jacek Momot – kulturysta, trener personalny i właściciel poznańskiej siłowni Momot Gym - zakończył tegoroczne starty z przytupem: zwycięstwem na zawodach BFC CUP w Libercu. To był bardzo udany sezon, choć po szeregu sukcesów na zawodach w kraju oraz prestiżowym Arnold Classic, przyszedł słabszy występ na Mistrzostwach Świata w Hiszpanii. W rozmowie z nami Jacek opowiada, jak wyglądały kulisy przygotowań i samych zawodów.

Czy podczas tegorocznych startów zdarzyło się coś, co Cię zaskoczyło? Co wywarło na Tobie największe wrażenie?

Z racji tego, że sezon wydłużył się dużo bardziej niż zakładałem, pamięć może mnie nieco zawodzić... Największe wrażenie zrobiły na mnie ostatnie zawody, na jakich miałem przyjemność być - w Czechach, a dokładnie w Libercu. Międzynarodowe zawody BFC CUP. Odbywały się 2 grudnia w Ośrodku Babylon, gdzie atrakcji jest cała masa. Wszystko na miejscu, upominki dla zawodników… Może to stanowić kroplę w morzu wydatków kulturysty, ale komplety z logo zawodów to miły akcent, podobnie jak sama organizacja. Personel na ciągłym łączu przy krótkofalówkach, cały czas mieli zawodników na oku. Nawet przez chwilę nie dopadł mnie niepokój, że nie zdążę w odpowiednim czasie zjeść, nie wyjdę na scenę. No właśnie, scena. Pierwszy raz widziałem, żeby wynajęto scenę rozsuwaną, ze światłami i parą. Kto oglądał słynne wyjście Terminatora w 4 części, ten wie o czym mówię. Ja przynajmniej tak się czułem. Jestem optymistą, więc wspomnę tylko o tych pozytywach ze strony organizatorów.

A czym zaskoczyli cię zawodnicy?

Poziomem przygotowania. Pierwsze zderzenie miałem na „Arnoldzie”. Nie ma tam zawodników z przypadku. Każdy się czymś wyróżnia i każdy jest bardzo dobrze przygotowany. To, co mi utkwiło i byłem w lekkim szoku to to, jak ważnym sportem kulturystyka jest dla takich krajów jak Iran, Egipt, Oman, czy Emiraty. To u nich sport narodowy. Reprezentacja Iranu wjeżdżająca autokarem na miejsce registracji niczym nasza kadra piłki nożnej. Przy nich sztab ludzi. Szacunek, i widać włożone w nich finanse. Jednak nie ma co narzekać. Jest kogo gonić ;)

Patrząc na całokształt przygotowań – zrobiłbyś coś inaczej?

Szczerze mówiąc nic. To był mocny sezon. Najważniejsze to nie mieć sobie nic do zarzucenia jako zawodnik. Ja wykonałem całą pracę, więc wychodzę na scenę z chłodną głową i poczuciem, że wszystko co mogłem, zrobiłem na 100%. Stres wtedy znika, start staje się zabawą końcową. Nie opuściłem żadnego treningu siłowego, czyli 6 razy w tygodniu, a niekiedy dwa razy dziennie - rano i wieczorem. Podobnie z sesjami cardio. Zawsze mój rytuał, czyli godzina na czczo i kolejna, krótsza, po treningu siłowym. Nie złamałem się z dietą, choć bywało dużo pokus. Wygrałem Mistrzostwa Wielkopolski, udało mi się być 5. w Pucharze Polski jako najlżejszy zawodnik w jednej z najmocniejszych obsad. Na wymarzonych zawodach, czyli Arnold Classic byłem drugi, ale niestety na Mistrzostwach Świata wypadłem ze stawki. Kiedy mówię, że na pewne rzeczy nie miałem wpływu, mam też na myśli poziom, jaki prezentowałem. Tym samym czeka mnie trochę pracy - muszę być lepszy i taki też się tam pojawię. Po „Arnoldzie” dopadło mnie zapalenie oskrzeli. Antybiotyk był niestety konieczny. Choć nie jest to rozsądne, nie przerwałem treningów, co doprowadziło do mocnego wymęczenia organizmu. Niestety, mięśnie nie ładowały się glikogenem tak jak trzeba, a organizm troszkę odmawiał posłuszeństwa i przytrzymał więcej wody. Taki jest sport, weryfikuje każdego bez wyjątku. Czasem o wyniku decydują także dyspozycja dnia czy czynniki zewnętrzne. Grunt to wyciągać wnioski i wracać mocniejszym i bogatszym o doświadczenia. Konkludując - nie zmieniłbym nic.

Jak ogólnie oceniasz swoje występy na tegorocznych zawodach?

Ciężko jest mi ocenić, zawsze zostawiam to w rękach sędziów. Gdybym miał być zupełnie obiektywny, to najlepsza forma przypadła na Arnold Classic. Definicja, wypełnienie i odwodnienie na bardzo dobrym poziomie. Dwa tygodnie wcześniej, na mistrzostwach w Grodzisku, forma była zbliżona. Przyznam, że zależało mi na tym, bo pojawiło się tam bardzo dużo kibiców, rodziny i klubowiczów Momot Gym. Na tych zawodach najcięższe było zbijanie wagi. Ostatecznie trochę mi zabrakło i 1,5 kg musiałem się pozbyć w godzinę, co mogło też mieć pozytywny wydźwięk na drugi dzień z formą. Za granicą jest nieco trudniej. Męczy lot, niektórych produktów diety możemy nie dostać, jest nieco inna flora bakteryjna. Myślę, że najważniejsze jest to, by zakończyć sezon wygraną. Przyznam, że MŚ i nieudany występ siedział mi w głowie bardzo mocno. Może to ambicja, ale cieszę się, że powtórzyłem tam formę, którą oceniam na równie dobrą, co na początku sezonu. Teraz pora na odpoczynek. Od startów oczywiście, bo treningi niezmiennie zostają w rozkładzie dnia.

Dziękujemy za rozmowę.